sluchaj/listen

























Po kilku cd-r'owych wydawnictwach pierwsza "prawdziwa" płyta Wolframa, nakładem startującej wytwórni Monotype z Warszawy. "Thinking Dust" rozwija i przekracza pomysły z wydanych na przestrzeni lat "Atol Drone" i "Mind Locations" - bardzo osobistą, spokojną, ale i podskórnie niepokojącą odmianę ambientu. Wolfram nie penetrował nigdy brzmień "post klubowych" czy naiwnej el-muzyki, więc jego twórczość zawsze wolna była od tęczowej sielanki, zamiast tego niepokoiła (bez wywoływania duchów i patetyzmu) i przykuwała na uwagę niczym dobry film. Nową stroną "Thinking Dust" jest budowanie napięcia - to już nie są impresje wokół kilku nastrojów, lecz trzy długie konstrukcje, które mają swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Rzecz o filmowym posmaku (strzępy wojskowych rozmów z eteru), bardzo organicznym oddechu (trzeszczy płyta winylowa, echem odbijają sie nieidentyfikowalne szumy, krople deszczu, dźwieki ze szwankującego laboratorium), z dużą dozą emocji i napięcia (romantyczny pop-noise). Gdy po zapowiedzi alarmu ogniowego w ostatnim utworze rozlega się zza mgły damski szloch, rozglądamy się niepewnie wokół. Mogła być pompatyczna papka, jest zaś wysmakowana opowieść.
Perełka w każdym calu!

Kamil Antosiewicz | Exklusiv, nr 68 | maj 2005
Gdyby oceniać tę płytę pod kątem ilości ciarek jakie przeszły mi po plecach podczas jej słuchania, ocena nie zmieściłaby się na naszej aktivistowej skali. Wiele miesięcy mrówczo-chirurgicznej pracy pozwoliły Wolframowi stworzyć nie tylko swoje opus magnum, ale bodaj najlepszą, a z pewnością najbardziej osobliwą produkcję ambientową jaka kiedykolwiek pojawiła się w naszym kraju. Nie ma tu mowy o naiwnym i rozleniwiającym chlapaniu kilkoma pastelowymi brzmieniami, w czym celują samozwańczy luminarze naszej sceny, wciąż zagubieni w myślach Briana Eno. Wolfram chce niepokoić. Wypełnia przestrzeń łagodnie pulsującymi, elektronicznymi trzaskami, straszącymi i wystraszonymi głosami, narastającymi wybrzmieniami nie wiadomo czego, kilka razy decyduje się też rozpruć powietrze ocierającym się o noise zgrzytem... Całą tę wyciszoną i niewyraźną plątaninę mikroodgłosów organizuje jednak w konsekwentnie rozwijające się opowieści o iście mistrzowsko opracowanej dramaturgii. "Thinking Dust" powstawał ponoć trzy lata. I powstał tak dobry i zaskakujący, że choćby przez kolejne trzy lata słuchać go na okrągło, i tak nie będziemy w stanie przewidzieć co czeka nas za następnym trzaskiem. Wyborne.

Wojtek Wysocki | Aktivist, nr 73 | lipiec 2005
Trzeci album Dominika Kowalczyka, działającego pod nazwą Wolfram, przynosi trzy długie kompozycje, zrealizowane w latach 2003-2005.
Pierwsza z nich wyłania się z głębokiej ciszy - musi minąć dobrych kilka minut, zanim dotrą do słuchacza jakieś rozpoznawalne dźwięki. Motywem wiodącym "Dust #1" jest monotonny pisk, na który nakładają się powoli szumy, trzaski i modulowany strumień elektrycznych wyładowań. Hipnotyczny charakter tej układanki przerywają gwałtowne uderzenia cyfrowych świstów, przekształcające się w zaskakujące struktury rytmiczne. Wszystko to w finale niknie w ciszy, z której na początku się wyłoniło. "Dust #3" ma bardziej muzyczny charakter - decyduje o tym przewijający się przez całą kompozycję motyw melodyczny, złożony z majestatycznych akordów klawiszy o melancholijnym brzmieniu. Przebija się on spośród gęstniejącej z minuty na minutę nawałnicy rwanych hałasów. "Dust #2" ma najbardziej dramatyczny charakter: wprowadza go otwierający utwór skrzeczący głos, zamieniony w wijący się niepokojąco loop. Po jakimś czasie ustępuje on miejsca wolno kroczącej, niemal żałobnej melodii, tworzonej przez powtarzający się hipnotycznie pojedynczy akord syntezatora. Prowadzi on słuchacza przez gotujący się wywar cyfrowych klików do mrocznej sekwencji, w której pojawiają się zsamplowane głosy - spikera, ogłaszającego alarm i łkającej kobiety. Wytworzone w ten sposób dźwiękowe napięcie rozładowuje się w przejmującej końcówce, którą stanowią odgłosy sztucznych ogni z wplecionym weń katarynkowym motywem melodycznym.
Niesamowite wrażenie, jakie robi dźwiękowy spektakl Wolframa, wynika z oryginalności zestawień i oszczędności użytych środków. Trzy kolejne odsłony "Thinking Dust" to jakby muzyczne słuchowiska - z niebanalnie poprowadzoną narracją, wymagającą jednak od słuchacza wyjątkowego skupienia.

Paweł Gzyl | GAZ-ETA, nr 33 | lipiec 2005
Ambient niekoniecznie musi być nijaki. Thinking Dust, pierwsza płyta Dominika Kowalczyka vel Wolfram, to album intrygujący i niepokojący. Trzaski, szumy i piski niewiadomego pochodzenia w połączeniu z dźwiękami klawiszy układają się w ciekawą opowieść.

Hubert Musiał | Newsweek, nr 29/2005 | 24.07.2005
Wyśmienite "Thinking Dust" Wolframa pełne jest pozornych paradoksów. I chyba między innymi dzięki nim dzieło to jest tak niejednoznaczne, wielowymiarowe. Choć wykreowane za pomocą bezdusznej maszyny, przynosi dźwięki przepełnione głębokimi emocjami - zero-jedynkowy kod skrywa bardzo bogaty wachlarz doznań, odczuć. Płytę wypełnia materia w przeważającej części subtelna, statyczna, a przy tym silnie oddziaływująca na odbiorcę, obezwładniająca, niekiedy wręcz natarczywa. To muzyka ogromnie intensywna, nasycenie osiąga jednak nie poprzez hałas, a umiar, skupienie i dyscyplinę. Jest bardzo osobista, intymna, introwertyczna, a jednocześnie doszukać się w niej można doświadczenia życia w najeżonej chaotycznymi szczegółami metropolitarnej audiosfery, w bombardującym zewsząd informacjami wielkomiejskim środowisku.
Pierwszy utwór rozpoczyna wolno narastający pisk o dość przenikliwej częstotliwości. Wyłania się z ciszy, wtapia w otoczenie, niepostrzeżenie zaczyna drażnić zmysły, by podstępnie wgryźć się głęboko i zawładnąć nimi kompletnie. Ten dźwiękowy roztwór o niezwykle wysokim stężeniu emocji niespiesznie, kropelka po kropelce drąży i penetruje naszą świadomość. W końcu zaczyna skwierczeć prażony w cyfrowym ogniu, aplikując słuchaczowi pożądne ciarki. Ta 20-minutowa soniczna podróż, podobnie jak jej dwie następczynie, rozwijana jest szalenie czujnie i konsekwentnie. Wydaje się posiadać skrupulatnie przemyślaną konstrukcję i dramaturgię. Akcja rozgrywa się na wielu planach, lecz jest bardzo spójna.
Kolejny utwór niesie jakby tchnienie postindustrialnego dark ambientu, ale ma też coś z głębi, majestatu oraz nostalgii przepastnego tech-dubu. Słuchacza ogarnia wrazenie bezmiaru przestrzeni i jakiejś melancholii. Toniemy w niezmierzonej otchłani, która po pewnym czasie przeistacza się w zachwaszczone morze szumów, szorstkich, kaleczących wręcz hałasów.
Ostatnia opowieść jest najbardziej obrazowa, m.in. dzięki bogatemu użyciu sampli, odmalowujących sugestywne wizje. Jednak wszelkie próbki - dźwięki otoczenia, dialogi, niekształcone melodie - wtopione zostały w minimalistyczną, skoncentrowaną, acz podskórnie kotłującą się, niepokojącą narrację. Po kończących utwór salwach fajerwerków czas powrócić z tej pasjonującej, 55-minutowej wyprawy do rzeczywistości.

Łukasz Iwasiński | Fluid nr 54 | sierpień 2005
Najnowszy [...], bodaj już trzeci, album Wolframa (Dominika Kowalczyka) ma [...] bardzo filozoficzny tytuł: Thinking Dust, co od razu mnie się skojarza z horacjańskim prochem jesteśmy i cieniem (pulvis et mbra sumus) oraz pascalowską trzciną myślącą (un roseau pensant). I to tropy właściwe bo muzyka jest też filozoficzna w przebiegu i wydźwięku, generowana bowiem z laptopa przy pomocy audiomulch software (cokolwiek to znaczy) jest, ujmijmy rzecz metaforycznie, trzyczęściową mszą (dust#1, dust#2, dust#3) poświęconą światu wyzbytym transcendencji, w którym bóstwami są mikroprocesory, a który to świat opisują przymiotniki z nieskończenie spiętrzonymi prefiksami postpostpost... Ta muzyka niepozbawiona jest metafizycznych ciągot, których brakuje muzyce gitarowej - przeważnie ślepo uwikłanej w lubieżną codzienność. Jednak tutaj to meta - odwołuje się do świata w którym króluje Nicość. Jest to Nicość ufundowana przez postęp technologiczny, której prorokami byli m.in. Emil Cioran i Maurice Blanchot, a do której proroków przyjdzie nam zaliczyć (na płaszczyźnie dźwiękowej) jeszcze i Wolframa (choćby się zapierał rękami i nogami), bo jego dzieło brzmi właśnie tak jak "pieśń-nie-pieśń" generowana przez cyfrowego archanioła z pustego nieba.

Marek Włodarski | Lampa nr 19 | wrzesień 2005
Dominik Kowalczyk aka Wolfram jest bez wątpienia numerem jeden na scenie eksperymentalnej elektroniki w Polsce. Do tej pory jego płyty ukazywały się w formacie CD-R.
Album "Thinking Dust" to pierwsza płyta CD wydana nakładam warszawskiej oficyny Monotype. Produkcja podąża ścieżką wytyczoną przez dwie wcześniejsze pozycje artysty – "Mind Locations" i "Atol Drone". W jego twórczości pojawia się coś z klimatów Fennesza, jednak muzyka naszego krajana jest ciemniejsza i bardziej abstrakcyjna. Niepokojąca, zamglona, ma w sobie coś z rozległych ambientowych przestrzeni. Jednak nie jest to wersja sielankowa. Wolframowi blisko do chłodu Biosphere, podrasowanego cyfrowym, komputerowym szumem i trzaskami niczym z uszkodzonego sprzętu. Trzy długie kompozycje to kapitalne, z wolna rozwijające się, ulotne lecz ciemne konstrukcje, mające swój początek i koniec. Te dźwiękowe wizje rozgrywają się na poziomie podświadomości, nokautując leciutkim, nieco chropawym dryfem. Doskonała muzyka do słuchawek i idealny podkład do sennych majaków.

Moku | Laif nr 30 | wrzesień 2005
To obecnie mój najpoważniejszy kandydat do polskiej płyty roku 2005. Dominik Kowalczyk aka Wolfram, znany do tej pory z licznych wydawnictw 'cedeerowych', doczekał się pierwszego pełnowymiarowego albumu. Na 'Thinking Dust' rozwija pomysły znane z takich wydawnictw jak "Atol Drone" i "Mind Locations". Trzy bardzo długie utwory to podskórnie pulsujący, nieco skorodowany ambient. Podobnie jak w muzyce Fennesza, Wolfram adaptuje trzeszczące, nieco uszkodzone brzmienia. Jednak nie jest to kolejny album z nudnego nurtu click techno. "Thinking Dust" to blisko godzinna podróż przez fascynujące i nieco kręte szlaki współczesnej elektroniki. Ambient Woframa nie ma w sobie nic z sielankowości dużej części płyt gatunku i pretensjonalności el-muzyki. Każdy z trzech kawałków to odrębna opowieść, której finał wypełniają armatnie strzały, a w tle pulsuje eteryczny bit. Z niepokojem czekam na kolejne pozycje z rodzimej Monotype Records.

Robert Moczydłowski | Clubber | listopad 2005
Dość długo kazał nam czekać Wolfram na swoją nową płytę. Od wydania doskonałej "Atol Drone" minęły już trzy lata. Nowy album zawiera jednak trzy nagrania udowadniające, Że artysta nie próżnował przez ten czas. "Thinking Dust" jest z pewnością płytą równie udaną co jej osławiona poprzedniczka. Tak jak i poprzednio nagrania są dopracowane i wypełnione treścią, co rzadko zdarza sie we współczesnej muzyce elektronicznej. Słucha się tego niesamowicie, nie jeden raz ciarki przechodziły mi po plecach. Wszystko, mimo iż stonowane, podszyte jest nerwowością, wszelkie faktury są bogate, a mimo to nie są potężne i przytłaczające. Wolfram ma swój łatwo rozpoznawalny styl, to nie jest po prostu jeszcze jedna elektroniczna płyta spośród tysiąca, które wychodzą.
Warto również zauważyć, że materiał na CD wydała nowa warszawska oficyna Monotype, której debiutem są dwa wydawnictwa. Pary z Wolframem dopełnia składanka z utworami inspirowanymi muzyką z Nepalu, na której to można znaleźć między innymi nagrania Wolframa, Za Siódmą Górą, Lopeza i One Inch of Shadow.

Mirt | Cold nr 6 | listopad 2005
Trudna to płyta, nieprzystępna, niemiła. Ale może, jakby to tylko inaczej ująć, inaczej na to spojrzeć, to wcale nie. Bo zamiast trudna można by napisać, że wymagająca. I wtedy nie tyle nieprzystępna, co wymagająca czasu, skupienia. I dalej: nie niemiła, ale wymagająca porzucenia nastawienia poszukiwacza przyjaznych dźwięków.

Jedno jest pewne - ta płyta dyktuje własne warunki i trzeba na nie przystać, by móc ją zaakceptować. Jest budowana powoli, z rozwagą, tworzona z niewielu elementów, choć zdarzają się bardziej gęste partie, to jest ona wręcz klarowna, w takim sensie, w jakim hałas może być czysty.

Z początku miałem z tym problem, wydawało mi się, że jest to powierzchowna muzyka. W dosłownym sensie, że Wolfram prezentuje tylko powierzchnie, jedną płaszczyznę. Zresztą coś podobnego wciąż mi dokucza, uważam, że pierwszy track na płycie jest zbyt cichy. Przez to ciekawie skonstruowane noise'owe spiętrzenie w środku kompozycji może przejść niezauważone. Natomiast od początku polubiłem drugi utwór, spokojnie rozprowadzany wyraźny motyw o ciemnej barwie rozkłada się w rozległej przestrzeni, stopniowe zagęszczenie znajduje kulminację we wstęgach szumów. W swej kontemplacyjności i powolnym narastaniu kawałek przypominający najlepsze produkcje Deathproda. W zamykającej album kompozycji wykorzystane są sample z jakiejś ścieżki dialogowej, zostały też wplecione 'odgłosy' fal radiowych (chyba jasne odwołanie do Johna Cage'a) i jakiś strzęp przypadkowo namierzonej melodii. Dramaturgię utworu buduje poza dźwiękami przejmujący głos, którego słów nie ma sensu streszczać. Ale ciekawe, że nawet jeśli zostały one wzięte z jakiegoś łzawego marnego melodramatu, to Wolframowi udało się zbudować dla nich taki kontekst, że potrafią wzbudzić realne emocje. Całość wieńczy przetworzone nagranie odpalania fajerwerków (pomysł nienowy, wykorzystał go już Jazzkammer).

Mniejsza jednak o to, czy Wolfram jest zasłuchany (podobnie jak ja) w nagrania artystów Rune Grammofon i stamtąd czerpie czasami pomysły. Oczywiście da się go umieścić w jakimś nurcie, wskazać podobnie tworzących artystów (choćby Scanner czy Kaffe Matthews). Ale ważniejsze (dla mnie jako słuchacza) jest to, że "Thinking Dust" jest płytą, której wierzę. I choćby trudno mi było się w nią wgryźć, to wiem, że warto poświęcić jej czas, gdyż dopiero gruntowne jej poznanie (a to nie jest możliwe od razu, o czym było na początku) pozwoli w pełni ją pojąć i wtedy naprawdę docenić.

Piotr Tkacz | nowamuzyka.pl | maj 2006
Na łamach RUaH-a pisałem jakiś czas temu na temat "noise'u", nazywając go wprost degeneracją muzyki. Zdania nie zmieniłem, chociaż zdaję sobie sprawę, że istnieją wyjątki potwierdzające regułę. Takim wyjątkiem jest twórczość warszawskiego artysty kryjącego się pod pseudonimem Wolfram. Jego poczynania obserwowałem już, kiedy nagrywał w ramach tzw. sceny CDR. Powstały wówczas niezwykle wartościowe albumy "Atol Drone" i "Mind Locations". W 2005 roku Wolfram przypomniał o sobie albumem "Thinking Dust", na który składają się trzy długie utwory nagrane w latach 2003-2005. Artysta korzysta z całego arsenału składników charakterystycznych dla estetyki "noise", ale - w odróżnieniu od producentów testujących wytrzymałość słuchacza na hałas - z trzasków, cykań i elektrycznych wyładowań buduje logiczną strukturę nadając jej swoistą dramaturgię i (o dziwo!) ładunek emocjonalny. Do tego stopnia, ze słuchając np. utworu "dust#3" czy końcówki "dust#2", po plecach chodzą regularne ciarki. Jeśli współczesna muzyka elektroniczna to przede wszystkim matematyczny chłód i postmodernistyczna gra konwencjami, to Wolfram nie unikając intrygujących eksperymentów jawi się jako przekonujący orędownik... tradycji.

Marek Horodniczy | RUaH, nr 35 | czerwiec 2006
albumy solowe / solo albums




Thinking Dust
MonotypeRec. | mono 002 | 05.2005


01. dust#1
02. dust#3
03. dust#2


SCHOWAJ / HIDE